Zapisałam w kalendarzu, żeby 29
listopada wybrać się na ogłoszenie wyników trzeciej edycji konkursu Fundacji
Grey House, połączone ze zwiedzaniem wystawy konkursowej. Celem wydarzenia jest
wyłonienie najciekawszych twórców młodego pokolenia, wsparcie ich działań, a
także rozpowszechnianie idei wspierania młodych artystów przez środowiska
zarówno artystyczne jak i biznesowe. Zauważyłam, że obcowanie ze sztuką
nowoczesną dostarcza mi wielu emocji, w 99% negatywnych, ale przynajmniej nie
jest mi obojętna. Podczas zwiedzania wystawy konkursowej moje odczucia do tego
rodzaju sztuki pozostały niezmienione, a wręcz przybrały na sile.
Wraz ze znajomymi przyszliśmy
na ogłoszenie wyników konkursu nieco wcześniej. Na spokojnie, nie przeciskając
się między ludźmi zdążyliśmy przyjrzeć się pracom uczestników. Z aż tak
nowoczesną sztuką nie miałam chyba jeszcze do czynienia. Wszystko oczywiście
biło w oczy minimalizmem, który jest dla mnie jedną z najbardziej
charakterystycznych cech sztuki tego typu. W pierwszym pomieszczeniu przywitał
nas napis na ścianie ze sztucznej trawy, autorstwa Natalii Wiśniewskiej: „Want
to be mortal”, szklany pojemnik z niebieskimi kulkami, które co jakiś czas
„skakały” i mieszały się jak kulki Lotto (czy to aby nie plagiat?), pufa z lat
80. – gdy się na niej siadło zaczynała wydawać chrząkania równe mężczyźnie po
50tce, obydwie prace Kornela Janczego. Ostatnim była usypana z mąki górka, także
poprzedniego artysty, w której środek wsadzono pomarańczową piłeczkę (jak się
później okazało był to „Zachód słońca w górach”) – myślałam, że może będziemy
świadkami jakiegoś performansu, ale jedynym performansem było wchodzenie zwiedzających
w nieogrodzoną niczym górę. Artystycznie usypana mąką na zawsze pozostanie w
mojej pamięci, z butów udało mi się jej już pozbyć. W pomieszczeniu
sąsiadującym znajdowały się dwie prace – jedną był wyświetlany na ścianie film
lub różne posklejane losowo ze sobą sceny, Dominika Risztla, z których
zapamiętałam błysk kominka i mężczyznę grającego na fortepianie. Kolejną rzeczą
była instalacja interaktywna autorstwa Michała Hyjka. Powieszono parę głów małp
znanych nam z wielu krakowskich drzwi, czy też bram, a w nosie każdej z nich
umieszczono kod, który można było odczytać za pomocą funkcji NFC w smartfonie –
dzięki temu mogliśmy oglądnąć filmiki z różnymi instrukcjami. Do ostatniego
pomieszczenia wchodziło się bardzo ciasnym tunelem pokrytym czymś w rodzaju
mchu. Na końcu drogi czekały na nas pufy i zdjęcia krajobrazów, części ciała,
zbliżenia na do końca nie wiadomo co wyświetlane z dwóch projektorów na ściany
w rogu pomieszczenia przy suficie, przygotowane przez Magdalenę Lazar. Tutaj
było chyba najprzyjemniej, ponieważ towarzyszyły nam puszczane w tle ciche
odgłosy natury i na chwilę udało się zapomnieć, co czeka na nas po drugiej
stronie Galerii. Wyniki odczytano szybko, nawet nie proszono wygranego na
środek, żeby złożyć mu gratulacje (zwyciężył Dominik Risztel). Wracając do prac
- nie, nie i jeszcze raz nie! Dla mnie wysypanie mąki na podłogę, wsadzenie do
niej piłeczki i, co więcej, nadanie temu tytułu, sztuką nie jest – tak często
robią dzieci, a nikt ich za to nie chwali, nie mówiąc już o robieniu z tego
wystawy. Oczywiście jest to moja subiektywna opinia. Taka już jestem, że
podziwiam prace Michała Anioła czy Kossaka, a do, tak zwanej, sztuki
nowoczesnej podchodzę z niesamowitym dystansem. Nie rozumiem tych prac, a po
przeczytaniu przesłań, jakie ze sobą niosły uznałam, że nigdy w życiu nie
wyciągnęłabym podobnych, nie mówiąc już o takich samych, wniosków. Nie chcę
urazić niczyich uczuć, po prostu wyrażam swoją opinię. Najbardziej spodobało mi
się zdanie na ostatniej stronie broszurki wręczanej przy wejściu do Galerii:
„Znajdźcie czas dla finalistów. Przyjdźcie, usiądźcie i powzdychajcie.”
Wzdychałam, a jakże. Tylko chyba nie z powodu, który zakładali organizatorzy.
Za każdym razem, gdy stykam się
ze sztuką nowoczesną jest mi przykro, ponieważ nie mam pojęcia dokąd ona
zmierza. Szanuje pomysły artystów, ale niekiedy brak mi po prostu na nie słów. Organizatorzy
jak i jury zachwyceni byli pracami uczestników. No cóż, najwidoczniej nie
potrafię wczytywać się w przesłania kopii maszyny losującej czy chrząkającej
pufy. Boli mnie to, że takie prace stawiane są na równi z Mehofferem czy Fridą
Kahlo. „No bo przecież i jedno i drugie to sztuka!”
Ja też nie przepadam za współczesną sztuką i całkowicie podzielam wszystkie refleksje autorki recenzji! A wrażenia z wystawy opisane w sposób REWELACYJNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! gratuluję.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń