poniedziałek, 2 grudnia 2013

O tym, jak zniszczyłam „Zachód słońca w górach”, czyli sztuka Sztuce nierówna

Zapisałam w kalendarzu, żeby 29 listopada wybrać się na ogłoszenie wyników trzeciej edycji konkursu Fundacji Grey House, połączone ze zwiedzaniem wystawy konkursowej. Celem wydarzenia jest wyłonienie najciekawszych twórców młodego pokolenia, wsparcie ich działań, a także rozpowszechnianie idei wspierania młodych artystów przez środowiska zarówno artystyczne jak i biznesowe. Zauważyłam, że obcowanie ze sztuką nowoczesną dostarcza mi wielu emocji, w 99% negatywnych, ale przynajmniej nie jest mi obojętna. Podczas zwiedzania wystawy konkursowej moje odczucia do tego rodzaju sztuki pozostały niezmienione, a wręcz przybrały na sile.

Wraz ze znajomymi przyszliśmy na ogłoszenie wyników konkursu nieco wcześniej. Na spokojnie, nie przeciskając się między ludźmi zdążyliśmy przyjrzeć się pracom uczestników. Z aż tak nowoczesną sztuką nie miałam chyba jeszcze do czynienia. Wszystko oczywiście biło w oczy minimalizmem, który jest dla mnie jedną z najbardziej charakterystycznych cech sztuki tego typu. W pierwszym pomieszczeniu przywitał nas napis na ścianie ze sztucznej trawy, autorstwa Natalii Wiśniewskiej: „Want to be mortal”, szklany pojemnik z niebieskimi kulkami, które co jakiś czas „skakały” i mieszały się jak kulki Lotto (czy to aby nie plagiat?), pufa z lat 80. – gdy się na niej siadło zaczynała wydawać chrząkania równe mężczyźnie po 50tce, obydwie prace Kornela Janczego. Ostatnim była usypana z mąki górka, także poprzedniego artysty, w której środek wsadzono pomarańczową piłeczkę (jak się później okazało był to „Zachód słońca w górach”) – myślałam, że może będziemy świadkami jakiegoś performansu, ale jedynym performansem było wchodzenie zwiedzających w nieogrodzoną niczym górę. Artystycznie usypana mąką na zawsze pozostanie w mojej pamięci, z butów udało mi się jej już pozbyć. W pomieszczeniu sąsiadującym znajdowały się dwie prace – jedną był wyświetlany na ścianie film lub różne posklejane losowo ze sobą sceny, Dominika Risztla, z których zapamiętałam błysk kominka i mężczyznę grającego na fortepianie. Kolejną rzeczą była instalacja interaktywna autorstwa Michała Hyjka. Powieszono parę głów małp znanych nam z wielu krakowskich drzwi, czy też bram, a w nosie każdej z nich umieszczono kod, który można było odczytać za pomocą funkcji NFC w smartfonie – dzięki temu mogliśmy oglądnąć filmiki z różnymi instrukcjami. Do ostatniego pomieszczenia wchodziło się bardzo ciasnym tunelem pokrytym czymś w rodzaju mchu. Na końcu drogi czekały na nas pufy i zdjęcia krajobrazów, części ciała, zbliżenia na do końca nie wiadomo co wyświetlane z dwóch projektorów na ściany w rogu pomieszczenia przy suficie, przygotowane przez Magdalenę Lazar. Tutaj było chyba najprzyjemniej, ponieważ towarzyszyły nam puszczane w tle ciche odgłosy natury i na chwilę udało się zapomnieć, co czeka na nas po drugiej stronie Galerii. Wyniki odczytano szybko, nawet nie proszono wygranego na środek, żeby złożyć mu gratulacje (zwyciężył Dominik Risztel). Wracając do prac - nie, nie i jeszcze raz nie! Dla mnie wysypanie mąki na podłogę, wsadzenie do niej piłeczki i, co więcej, nadanie temu tytułu, sztuką nie jest – tak często robią dzieci, a nikt ich za to nie chwali, nie mówiąc już o robieniu z tego wystawy. Oczywiście jest to moja subiektywna opinia. Taka już jestem, że podziwiam prace Michała Anioła czy Kossaka, a do, tak zwanej, sztuki nowoczesnej podchodzę z niesamowitym dystansem. Nie rozumiem tych prac, a po przeczytaniu przesłań, jakie ze sobą niosły uznałam, że nigdy w życiu nie wyciągnęłabym podobnych, nie mówiąc już o takich samych, wniosków. Nie chcę urazić niczyich uczuć, po prostu wyrażam swoją opinię. Najbardziej spodobało mi się zdanie na ostatniej stronie broszurki wręczanej przy wejściu do Galerii: „Znajdźcie czas dla finalistów. Przyjdźcie, usiądźcie i powzdychajcie.” Wzdychałam, a jakże. Tylko chyba nie z powodu, który zakładali organizatorzy.

Za każdym razem, gdy stykam się ze sztuką nowoczesną jest mi przykro, ponieważ nie mam pojęcia dokąd ona zmierza. Szanuje pomysły artystów, ale niekiedy brak mi po prostu na nie słów. Organizatorzy jak i jury zachwyceni byli pracami uczestników. No cóż, najwidoczniej nie potrafię wczytywać się w przesłania kopii maszyny losującej czy chrząkającej pufy. Boli mnie to, że takie prace stawiane są na równi z Mehofferem czy Fridą Kahlo. „No bo przecież i jedno i drugie to sztuka!”

2 komentarze:

  1. Ja też nie przepadam za współczesną sztuką i całkowicie podzielam wszystkie refleksje autorki recenzji! A wrażenia z wystawy opisane w sposób REWELACYJNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! gratuluję.

    OdpowiedzUsuń