14 grudnia Klub Studio zmienił
się w świątynię artystów, aby przez dwa dni mogli oni przybliżyć innym swoją
pracę. Festiwal Synestezje ma promować twórczość polskich artystów. Organizatorzy
przekonani są, że muzyki, plastyki oraz słowa nie należy rozdzielać, a wręcz
przeciwnie – podkreślać je i wydobywać z każdego dzieła. Przeglądnęłam program
Synestezji i wśród wielu atrakcji wybrałam coś dla siebie: wystawę festiwalową
oraz malowanie obrazów do dźwięków muzyki. Jak to się dla mnie skończyło?
Na pierwszy ogień wzięłam wystawę
młodych polskich artystów. Zostałam zabrana w twórczą podróż od street artu,
przez abstrakcję, grafikę portretową, videoart oraz plakat syntetyczny. Wszystkie
te prace były bardzo nowoczesne, niemniej jednak przyjemnie się je oglądało w Klubie
Studio – bardzo ładnie wkomponowały się w przestrzeń. Najbardziej spodobały mi
się portrety Beaty Owczarek. Mocna kreska, gdzieniegdzie kanciaste kształty
postaci, świetna całość. Ciekawe były także propozycje okładek płyt Mikołaja
Rejsa. Dość minimalistyczne, ale dobrze podsumowujące całość przedsięwzięcia. Natomiast
prace Kaliny Horoń zupełnie nie przypadły mi do gustu – maźnięcia pędzlem na
czarnym tle to nie jest to, co mnie urzeka.
Kolejnym punktem programu było malowanie
obrazów na żywo do dźwięków muzyki. W tym wydarzeniu pokładałam duże nadzieje,
ponieważ nadal miałam w głowie przepiękny obraz Rafała Zawistowskiego z
ubiegłorocznej edycji. Poza tym podglądanie artystów przy pracy jest bardzo
emocjonujące. Właściwie na nadziejach się skończyło. Malowanie miało zacząć się
od 17, więc przyszłam punktualnie i zajęłam spokojnie miejsce na widowni. Jako
pierwszy grał zespół Bogacz. Wraz z momentem rozpoczęcia ich popisu, rozpoczęły
się także nieodwracalne zmiany na mojej psychice i proces marnowania czasu. Wokalista
miał przed sobą konsoletę didżejską, z którą robił różne dziwne rzeczy,
powiedzmy że muzyczne. Ale to jeszcze nic takiego. W pewnym momencie zaczął
rapować, a następnie posunął się do podśpiewywania. W taki sposób mogłam
posłuchać narzekań biednego chłopaka na świąd, na szczęście nie wiadomo dokładnie
na jakich częściach ciała: „o kurwa, o kurwa jak bardzo mnie swędzi, to klątwa
rzucona przez córkę łabędzi”. Do Bogacza malował Mikołaj Rejs oraz Sabina Woźnica.
O ile praca Mikołaja była o dziwo dość składna (Poziome pasy, a na środku coś
na kształt zielonej plamy, kuli? Niestety do końca nie wiem, co to było,
ponieważ obserwowałam z daleka), o tyle wytwór Sabiny Woźnicy był jednym
wielkim maźnięciem pędzla tu i ówdzie z czarną plamą lekko po prawej stronie. Pomijam
fakt, że malarka przez jakieś 15 minut po rozpoczęciu koncertu nadal się
rozpakowywała, czyściła pędzle, rozkładała farby – bynajmniej jej się nie
śpieszyło. W końcu zaczęła przelewać swoje myśli na płótno. Właściwie nie
powinnam się dziwić temu, co stworzyli artyści – i tak podziwiam, że do tych
dźwięków udało im się namalować coś innego niż „spierdalającego króliczka”. Jak
tylko Bogacz skończył pastwić się nad widownią, w trosce o swoje zdrowie natychmiast
ulotniłam się z Klubu Studio, nie czekając na dalszy rozwój wypadków. Szkoda,
że całkiem spory potencjał wydarzenia został zmarnowany przez tak okropne..
coś! (Nie chcę używać słowa „muzyka”, bo to byłaby profanacja) Już pomijam
sztukę nowoczesną tworzoną przez malarzy – ich prawo przelewać na płótno to, co
sobie tam wyobrażają. Najgorszy był Bogacz, zepsuł całe widowisko i skutecznie
wykurzył ludzi ze Studia.
Festiwal Synestezje jest interesującym wydarzeniem.
Wystawa, na której byłam bardzo mnie zaciekawiła, a niektórzy młodzi artyści
zagościli na stałe na mojej artystycznej top liście. Niefortunnym wydarzeniem
był występ Bogacza, niemniej jednak nie zniechęciło mnie to do wybrania się na
następną edycję festiwalu. Może tylko najpierw dokładnie przeszukam Internet przygotowując
się na czekające mnie wrażenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz