wtorek, 17 grudnia 2013

Festiwal Synestezje - artystyczna podróż w nieznane

14 grudnia Klub Studio zmienił się w świątynię artystów, aby przez dwa dni mogli oni przybliżyć innym swoją pracę. Festiwal Synestezje ma promować twórczość polskich artystów. Organizatorzy przekonani są, że muzyki, plastyki oraz słowa nie należy rozdzielać, a wręcz przeciwnie – podkreślać je i wydobywać z każdego dzieła. Przeglądnęłam program Synestezji i wśród wielu atrakcji wybrałam coś dla siebie: wystawę festiwalową oraz malowanie obrazów do dźwięków muzyki. Jak to się dla mnie skończyło?

Na pierwszy ogień wzięłam wystawę młodych polskich artystów. Zostałam zabrana w twórczą podróż od street artu, przez abstrakcję, grafikę portretową, videoart oraz plakat syntetyczny. Wszystkie te prace były bardzo nowoczesne, niemniej jednak przyjemnie się je oglądało w Klubie Studio – bardzo ładnie wkomponowały się w przestrzeń. Najbardziej spodobały mi się portrety Beaty Owczarek. Mocna kreska, gdzieniegdzie kanciaste kształty postaci, świetna całość. Ciekawe były także propozycje okładek płyt Mikołaja Rejsa. Dość minimalistyczne, ale dobrze podsumowujące całość przedsięwzięcia. Natomiast prace Kaliny Horoń zupełnie nie przypadły mi do gustu – maźnięcia pędzlem na czarnym tle to nie jest to, co mnie urzeka.

Kolejnym punktem programu było malowanie obrazów na żywo do dźwięków muzyki. W tym wydarzeniu pokładałam duże nadzieje, ponieważ nadal miałam w głowie przepiękny obraz Rafała Zawistowskiego z ubiegłorocznej edycji. Poza tym podglądanie artystów przy pracy jest bardzo emocjonujące. Właściwie na nadziejach się skończyło. Malowanie miało zacząć się od 17, więc przyszłam punktualnie i zajęłam spokojnie miejsce na widowni. Jako pierwszy grał zespół Bogacz. Wraz z momentem rozpoczęcia ich popisu, rozpoczęły się także nieodwracalne zmiany na mojej psychice i proces marnowania czasu. Wokalista miał przed sobą konsoletę didżejską, z którą robił różne dziwne rzeczy, powiedzmy że muzyczne. Ale to jeszcze nic takiego. W pewnym momencie zaczął rapować, a następnie posunął się do podśpiewywania. W taki sposób mogłam posłuchać narzekań biednego chłopaka na świąd, na szczęście nie wiadomo dokładnie na jakich częściach ciała: „o kurwa, o kurwa jak bardzo mnie swędzi, to klątwa rzucona przez córkę łabędzi”. Do Bogacza malował Mikołaj Rejs oraz Sabina Woźnica. O ile praca Mikołaja była o dziwo dość składna (Poziome pasy, a na środku coś na kształt zielonej plamy, kuli? Niestety do końca nie wiem, co to było, ponieważ obserwowałam z daleka), o tyle wytwór Sabiny Woźnicy był jednym wielkim maźnięciem pędzla tu i ówdzie z czarną plamą lekko po prawej stronie. Pomijam fakt, że malarka przez jakieś 15 minut po rozpoczęciu koncertu nadal się rozpakowywała, czyściła pędzle, rozkładała farby – bynajmniej jej się nie śpieszyło. W końcu zaczęła przelewać swoje myśli na płótno. Właściwie nie powinnam się dziwić temu, co stworzyli artyści – i tak podziwiam, że do tych dźwięków udało im się namalować coś innego niż „spierdalającego króliczka”. Jak tylko Bogacz skończył pastwić się nad widownią, w trosce o swoje zdrowie natychmiast ulotniłam się z Klubu Studio, nie czekając na dalszy rozwój wypadków. Szkoda, że całkiem spory potencjał wydarzenia został zmarnowany przez tak okropne.. coś! (Nie chcę używać słowa „muzyka”, bo to byłaby profanacja) Już pomijam sztukę nowoczesną tworzoną przez malarzy – ich prawo przelewać na płótno to, co sobie tam wyobrażają. Najgorszy był Bogacz, zepsuł całe widowisko i skutecznie wykurzył ludzi ze Studia. 

Festiwal Synestezje jest interesującym wydarzeniem. Wystawa, na której byłam bardzo mnie zaciekawiła, a niektórzy młodzi artyści zagościli na stałe na mojej artystycznej top liście. Niefortunnym wydarzeniem był występ Bogacza, niemniej jednak nie zniechęciło mnie to do wybrania się na następną edycję festiwalu. Może tylko najpierw dokładnie przeszukam Internet przygotowując się na czekające mnie wrażenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz