Wydawałoby się, że film, w którym
gra tylko dwóch aktorów będzie nudny. Jak jednak pokazał nam Roman Polański,
wystarczy wybrać do roli artystów, którzy wcielą się w postacie w sposób tak
nadzwyczajny, że nie wiadomo kiedy mija czas spędzony w kinie. „Wenus w futrze”
mówi o dominacji, manipulacji, damsko-męskich grach. Dodatkowo poczucie bycia w
teatrze, a nie sali kinowej sprawia, że ten film warto zobaczyć.
Cała historia toczy się
wokół powieści Leopolda von Sacher-Masocha „Wenus w futrze”. Reżyser Thomas (Mathieu Amalric) poszukuje odtwórczyni głównej roli do
swojej sztuki, opartej na książce von Sacher-Masocha. Gdy traci wiarę w
powodzenie poszukiwań, do teatru wchodzi Vanda. Początkowo Thomas nie chce
przesłuchać nieokrzesanej, szczerej aż do bólu i bezczelnej kobiety, jednak jej
determinacja ostatecznie doprowadza do sytuacji, w której czytają scenariusz z
podziałem na role. Gdy reżyser słyszy pierwsze zdanie Wandy, oniemiewa ze
zdumienia. Aktorka przechodzi całkowitą metamorfozę – staje się Wandą z
powieści von Sacher-Masocha, dokładnie taką, jaką szukano do tej roli. Od tej
pory czytają scenariusz, wczuwają się w postacie całym sercem, dyskutują na temat
damko-męskich stosunków. Cała historia kończy się, jak dla mnie, zaskakująco i
trochę niezrozumiale. Nie będę oczywiście zdradzać finału, zapraszam do
obejrzenia i wysnucia swoich wniosków i przemyśleń. Tak, jak wspominałam na
początku – może się wydawać, że film znudzi się po 10 minutach, jednak jest
inaczej. Fabuła wciąga widza, przede wszystkim dzięki naprawdę wyśmienitej grze
aktorskiej. Emmanuelle Seigner wspaniale przechodzi z roli niepokornej Vandy,
do eleganckiej i dystyngowanej Wandy z powieści. Ta metamorfoza była dla mnie
najlepszą częścią filmu. W porównaniu z nią Mathieu
Amalric wypadł trochę słabiej, niemniej jednak tragiczny jak niektórzy
„pseudo aktorzy jednej miny” nie był. Kolejną rzeczą jest bardzo skromna, ale
przyjemna, scenografia teatralna i w ogóle fakt dziania się całej akcji w
budynku teatru – spektakle przeniesione na szklane ekrany zawsze mi się podobały.
Także cudowna ścieżka dźwiękowa sprawia, że z przyjemnością śledzi się akcję.
„Wenus w futrze” posiada momentami
przydługawe dialogi, ale całościowo jest produkcją bardzo udaną. Jest pomysłem
dość odważnym tworzenie filmu tylko z duetem aktorskim. Żeby wypadło to jak
najlepiej, najmniejsze i czasem pomijane sprawy muszą zostać bardzo dobrze
dopracowane. W „Wenus w futrze” wszystko jest na swoim miejscu.
W sumie nie oglądałam jeszcze i nawet nie wiedziałam, że tam gra tylko dwójka aktorów ;P trochę mnie to zniechęca, ale skoro mówisz, że warto, to obejrzę przynajmniej początek :)
OdpowiedzUsuńPoczątek jest taki.. magiczny lekko i jak dla mnie zachęcający :P Zobaczysz czy się wkręcisz dalej :)
Usuń