Kino nieme czasy swojej
świetności ma już dawno za sobą. Są jednak osoby, które zawsze chętnie powrócą
do tamtych produkcji, z łezką w oku spoglądając na ekran. Kino Pod Baranami
przeniosło widzów w początki XX wieku, zapewniając muzykę na żywo do każdego
wydarzenia. W ramach Festiwalu można było zobaczyć filmy z Polą Negri, Charliem
Chaplinem, Busterem Keatonem. Cztery dni mogliśmy delektować się niemymi
produkcjami z dawnych lat - szkoda, że tylko cztery.
Festiwal otworzyła „Hiszpańska
tancerka” - film cyfrowo odrestaurowany z różnych kopii, poskładany według
oryginalnego scenariusza. To kostiumowa opowieść o miłości cyganki i
hiszpańskiego barona, miłości od pierwszego wejrzenia. Maritana (Pola Negri) wróży
na uczcie Don Cesarowi de Bazan (Antonio Moreno) biedę, ucieczkę przed prawem, małżeństwo,
po czym oddala się. Ich losy splatają się, gdy Maritana chce oddać bogaczowi
saszetkę, którą ukradł mu jej kolega z taboru. Okazuje się, że pierwsza część przepowiedni
dziewczyny już została spełniona - don Cesarowi odebrano majątek, a sam ucieka
przed karą więzienia. Cyganka pomaga mężczyźnie w zgubieniu strażników
królewskich. Przyrzekają spotkać się w Madrycie na obchodach święta Maryi
Panny. W międzyczasie Maritaną interesuje się król Filip IV, chcący uczynić z
niej swą kochankę. Dziewczyna zostaje wplątana w intrygę na dworze
hiszpańskiego króla. Wszystko jednak kończy się pozytywnie. W filmie przeplata
się wiele różnych wątków, niemniej jednak nie jest to męczące dla widza –
ogląda się z przyjemnością, gdzieniegdzie wybuchając śmiechem. Kino nieme, moim
zdaniem, wymagało więcej od aktora niż w dzisiejszych czasach - mowa ciała,
mimika musiały być bardzo wyćwiczone. Tutaj wręcz delektowało się grą aktorską.
Najbardziej oczywiście spodobała mi się Pola Negri – nasz polski akcent w
Hollywood międzywojnia. Grupa Que Passa stworzyła świetny klimat przygrywając
na żywo do historii z ekranu. Idealnie dopasowali brzmienia do scen filmu. Czułam
się jakbym u boku Poli Negri przemieszczała się uliczkami Madrytu z początku XVII
wieku, a wszystko dzięki muzykom.
Trzeciego dnia festiwalu wybrałam
się na „Manię. Historię pracownicy fabryki papierosów”. Tytułowa Mania (Pola
Negri) zostaje wybrana do pozowania do plakatu reklamującego jej miejsce pracy.
U malarza poznaje młodego kompozytora Hansa van den Hofa (Arthur Schröder), zakochują
się w sobie od pierwszego wejrzenia. Ich życie wydaje się być sielanką – Mania
staje się muzą Hansa, dzięki niej udaje mu się napisać operę. Chłopak ubiega
się o jej wystawienie na deskach Opery Narodowej, jednak uniemożliwia mu to
Morelli – znany i szanowany mecenas sztuki, zainteresowany Manią i zazdrosny o
kobietę. Aby ratować ukochanego dziewczyna podejmuje rozpaczliwą decyzję, która
na zawsze zmieni życie jej i Hansa. Aktorzy również byli świetni – bardzo lubię
żywą gestykulację w filmach niemych, oraz, czasem przerysowaną, mimikę. Fabuła
tego filmu jest zdecydowanie mniej zagmatwana niż „Hiszpańskiej tancerki”,
niemniej jednak i jeden i drugi oglądnęłam z przyjemnością. Jedyne co mi nie
odpowiadało to muzyka. Tym razem przygrywał krakowski zespół jazzowy Jazz Band
Ball Orchestra. Momentami nie mogłam się w ogóle skupić na filmie, tak straszne
dźwięki z siebie wydawali. Nie dość, że do większości scen zupełnie nie
pasowały proponowane przez nich rytmy, to jeszcze momentami rozmawiali ze sobą na
głos (słyszałam ich w dziesiątym rzędzie). W pewnym momencie miałam ochotę
wyjść, jednak zostałam - tylko ze względu na film.
Kraków sprzed II wojny światowej
zachwyca mnie nieustannie, nie mogłam się więc doczekać ostatniego dnia
festiwalu. Miałam przyjemność zobaczyć „SEN O STARYM KRAKOWIE - filmowe obrazy
Krakowa początku XX w.” z akompaniamentem muzyków z zespołu Vladimirska. Był to
zbiór krótkich filmików z życia miasta sprzed 100 lat. Z przyjemnością
oglądałam obrazy Krakowa w przeróżnych momentach: w czasie procesji Bożego
Ciała, uprawiania sportów zimowych w Lesie Wolskim, czy odśnieżania ulic. Pokazano
także film informujący o trasach linii tramwajowych, pracy gazowni, relację z
wycieczki do Ojcowa, a także, przede wszystkim, przeróżne i przepiękne widoki
Krakowa dnia powszedniego. Niezwykle miło było oglądać miasto sprzed 100 lat, porównując
jego wygląd do dzisiejszego. Do tego muzyka na żywo –
przepiękne brzmienia w zupełności oddające klimat minionej epoki, pozwalające
zrelaksować się i zapomnieć na chwilę, który mamy rok.
Festiwal Filmu Niemego jest
zdecydowanie moim ulubionym wydarzeniem kończącego się powoli roku
kalendarzowego. Czas spędzony z bohaterami filmów niemych był przyjemnością, z
którą bardzo ciężko było się pożegnać. Za każdym razem z Kina Pod Baranami
wychodziłam smutna i zawiedziona tym, że muszę już wracać z podróży w lata
przedwojenne do teraźniejszości. Jednak pozostaje nadzieja, że takich wydarzeń
będzie więcej. Jak pokazała frekwencja, osób interesujących się epoką międzywojnia
jest bardzo dużo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz