wtorek, 24 czerwca 2014

Dno i trzy metry mułu - Juwenaliowy Maraton Teatralny UJ

Wydarzenie, o którym piszę miało miejsce ponad miesiąc temu, ale tak mocno oddziałało na moje nerwy, że jestem zdolna napisać recenzję dopiero teraz. Długo zastanawiałam się, czy w ogóle pisać ten tekst. Jednak uznałam, że może moje słowa dojdą do organizatorów i na drugi rok już nie „odstawią takiego dziadostwa”. Tak, Juwenaliowy Maraton Teatralny był najgorszym wydarzeniem w jakim brałam udział w tym roku, a może nawet w ciągu ostatnich lat, pod każdym możliwym względem. Dlaczego? O tym w dalszej części recenzji.

Stowarzyszenie All In UJ zorganizowało podczas tegorocznych Juwenaliów program kulturalny. Bardzo się rozochociłam, gdy zobaczyłam, iż jednym ze spektakli Maratonu Teatralnego będzie “Powróćmy jak za dawnych lat” – program studentów PWST w Krakowie. Kto czyta moje recenzje, ten wie jak wielką miłością pałam do wszystkiego, co związane jest z XX-leciem międzywojennym. Bez namysłu więc zapłaciłam 22 zł za bilet i z niecierpliwością czekałam na dzień Maratonu. Na stronie wydarzenia od samego rana rozgłaszano, że pół godziny przed spektaklami można wchodzić i zajmować miejsca. O 18:50 kolejka w Rotundzie była długa na dobre parę metrów, ponieważ „dziewczyny z listą jeszcze nie było”. W tym miejscu zaczęłam się lekko denerwować, no bo po co alarmują od rana, żeby być wcześniej jak sami organizatorzy nie mogą być nawet na czas? Braku punktualności nie cierpię, no ale dla piosenki XX-lecia międzywojennego postoję nawet w przemoczonych butach (tego dnia niemiłosiernie padało). Kiedy w końcu kobieta z listą łaskawie się pojawiła, zajęliśmy miejsca i czekaliśmy na spektakle. O 19:10 na scenę wyszedł konferansjer i oznajmił, że musimy jeszcze poczekać, bo artyści nie dojechali (!), bo pogoda jest jaka jest, a MPK „wiadomo jak kursuje”. Mnie, jako widza, zupełnie NIE INTERESUJE jak kursuje MPK – skoro ja i reszta widowni mogliśmy być punktualnie, to tym bardziej „artyści” powinni być na czas. Mniej więcej o 19:20 (a więc 20 minut po planowanym rozpoczęciu) na scenę weszli konferansjerzy i przeczytali kolejność występów. W tym momencie całkowicie się załamałam. Spektakl, na który specjalnie przyszłam, miał być ostatni… Rozeźliło mnie to – na wydarzeniu widniał jako pierwszy, więc odebrałam to za analogiczną kolejność w dniu Maratonu. Uznałam, że zobaczę jak wszystko będzie szło – może akurat zacznie się o sensownej godzinie i wyjdę chociaż trochę zadowolona. Koło 19:30 światła zgasły i rozpoczął się spektakl Teatru Graciarnia „Gwałtu, co się dzieje”. To było jakieś totalne nieporozumienie. W skrócie – w pewnym miasteczku kobiety przejęły role mężczyzn, zajmowały się polityką, monitorowały wszystko i wszystkich, a panowie w spódnicach uciekali przed nimi z „podkulonym ogonem”. Aktorzy mówili językiem a’la staropolskim, co już całkowicie pogrążyło ten spektakl. Całkowity brak akcji, bezsens scenariusza, a szkoda, bo gra aktorska zaskakująco dobra. Na szczęście trwało to tylko godzinę – parę minut więcej i bym się załamała. Patrzę na zegarek – czas jest dobry, zdążę na ostatni autobus do domu. Po czym na scenę wchodzi konferansjer, ogłasza 30 minut przerwy i każe opuścić salę, ponieważ „aktorzy chcą mieć próbę”. Spadłam. Nie mieli przypadkiem czasu na próby przed Maratonem? Odczekałam pół godziny i z nadzieją w sercu wróciłam na salę. Przyszedł czas na „La dolce vita” PWST. Przyszli aktorzy aranżowali w różny sposób teksty autorów takich jak Petrarca, Konopnicka, Boccaccio. Całkiem nieźle im to wyszło – załagodzili moją gorycz po początkach Maratonu. Jednak gdy skończyli, a konferansjerzy ogłosili kolejną 30-to minutową przerwę zdenerwowałam się i uznałam, że nie będę marnowała czasu. Zwłaszcza, że kolejną „atrakcją” miał być stand-up w wykonaniu Davida Mbeda Ndege, a jak wygląda stand-up w Polsce chyba nie muszę tłumaczyć i chyba nikt się nie zdziwi, że akurat w tym momencie straciłam cierpliwość. Wyszłam z Rotundy rozżalona, smutna i rozczarowana.

Juwenaliowy Maraton Teatralny UJ był największą porażką kulturalną na jakiej byłam. Od braku jakiejkolwiek organizacji i szacunku dla widza zaczynając, na dobranych przedstawieniach kończąc. Nie licząc oczywiście “Powróćmy jak za dawnych lat” PWST, które na pewno było dobre, ale z nerwów nie miałam już siły na nim zostawać. Nie martwcie się studenci PWST – obiecuję, że wybiorę się na wasz spektakl muzyczny i napiszę recenzję, obstawiam, że jest świetny. Przed kolejnym takim wydarzeniem wcześniej zadzwonię do organizatora i zapytam, w jakiej kolejności będą występować artyści. W innym wypadku znowu szkoda mi będzie każdej, w tym przypadku wyrzuconej w błoto, złotówki.

2 komentarze:

  1. Jestem tutaj, w sensie na blogu pierwszy raz (zupełnie nie wiem jak to się stało), ale wiem, że na pewno nie ostatni :) Świetna inicjatywa!!! Super :)

    OdpowiedzUsuń