Wydarzenie, o którym piszę miało miejsce ponad miesiąc
temu, ale tak mocno oddziałało na moje nerwy, że jestem zdolna napisać recenzję
dopiero teraz. Długo zastanawiałam się, czy w ogóle pisać ten tekst. Jednak
uznałam, że może moje słowa dojdą do organizatorów i na drugi rok już
nie „odstawią takiego dziadostwa”. Tak, Juwenaliowy Maraton Teatralny był
najgorszym wydarzeniem w jakim brałam udział w tym roku, a może nawet w ciągu
ostatnich lat, pod każdym możliwym względem. Dlaczego? O tym w dalszej części
recenzji.
Stowarzyszenie All In UJ zorganizowało podczas
tegorocznych Juwenaliów program kulturalny. Bardzo się rozochociłam, gdy zobaczyłam,
iż jednym ze spektakli Maratonu Teatralnego będzie “Powróćmy
jak za dawnych lat” – program studentów PWST w Krakowie. Kto czyta moje
recenzje, ten wie jak wielką miłością pałam do wszystkiego, co związane jest z
XX-leciem międzywojennym. Bez namysłu więc zapłaciłam 22 zł za bilet i z
niecierpliwością czekałam na dzień Maratonu. Na stronie wydarzenia od samego
rana rozgłaszano, że pół godziny przed spektaklami można wchodzić i zajmować
miejsca. O 18:50 kolejka w Rotundzie była długa na dobre parę metrów, ponieważ
„dziewczyny z listą jeszcze nie było”. W tym miejscu zaczęłam się lekko
denerwować, no bo po co alarmują od rana, żeby być wcześniej jak sami
organizatorzy nie mogą być nawet na czas? Braku punktualności nie cierpię, no
ale dla piosenki XX-lecia międzywojennego postoję nawet w przemoczonych butach
(tego dnia niemiłosiernie padało). Kiedy w końcu kobieta z listą łaskawie się
pojawiła, zajęliśmy miejsca i czekaliśmy na spektakle. O 19:10 na scenę wyszedł
konferansjer i oznajmił, że musimy jeszcze poczekać, bo artyści nie dojechali
(!), bo pogoda jest jaka jest, a MPK „wiadomo jak kursuje”. Mnie, jako widza,
zupełnie NIE INTERESUJE jak kursuje MPK – skoro ja i reszta widowni mogliśmy
być punktualnie, to tym bardziej „artyści” powinni być na czas. Mniej więcej o
19:20 (a więc 20 minut po planowanym rozpoczęciu) na scenę weszli
konferansjerzy i przeczytali kolejność występów. W tym momencie całkowicie się
załamałam. Spektakl, na który specjalnie przyszłam, miał być ostatni… Rozeźliło
mnie to – na wydarzeniu widniał jako pierwszy, więc odebrałam to za analogiczną
kolejność w dniu Maratonu. Uznałam, że zobaczę jak wszystko będzie szło – może
akurat zacznie się o sensownej godzinie i wyjdę chociaż trochę zadowolona. Koło
19:30 światła zgasły i rozpoczął się spektakl Teatru Graciarnia „Gwałtu, co się
dzieje”. To było jakieś totalne nieporozumienie. W skrócie – w pewnym
miasteczku kobiety przejęły role mężczyzn, zajmowały się polityką, monitorowały
wszystko i wszystkich, a panowie w spódnicach uciekali przed nimi z „podkulonym
ogonem”. Aktorzy mówili językiem a’la staropolskim, co już całkowicie pogrążyło
ten spektakl. Całkowity brak akcji, bezsens scenariusza, a szkoda, bo gra
aktorska zaskakująco dobra. Na szczęście trwało to tylko godzinę – parę minut
więcej i bym się załamała. Patrzę na zegarek – czas jest dobry, zdążę na
ostatni autobus do domu. Po czym na scenę wchodzi konferansjer, ogłasza 30
minut przerwy i każe opuścić salę, ponieważ „aktorzy chcą mieć próbę”. Spadłam.
Nie mieli przypadkiem czasu na próby przed Maratonem? Odczekałam pół godziny i
z nadzieją w sercu wróciłam na salę. Przyszedł czas na „La dolce vita” PWST. Przyszli
aktorzy aranżowali w różny sposób teksty autorów takich jak Petrarca,
Konopnicka, Boccaccio. Całkiem nieźle im to wyszło – załagodzili moją gorycz po
początkach Maratonu. Jednak gdy skończyli, a konferansjerzy ogłosili kolejną
30-to minutową przerwę zdenerwowałam się i uznałam, że nie będę marnowała
czasu. Zwłaszcza, że kolejną „atrakcją” miał być stand-up w wykonaniu Davida
Mbeda Ndege, a jak wygląda stand-up w Polsce chyba nie muszę tłumaczyć i chyba
nikt się nie zdziwi, że akurat w tym momencie straciłam cierpliwość. Wyszłam z
Rotundy rozżalona, smutna i rozczarowana.
Juwenaliowy Maraton Teatralny UJ
był największą porażką kulturalną na jakiej byłam. Od braku jakiejkolwiek
organizacji i szacunku dla widza zaczynając, na dobranych przedstawieniach
kończąc. Nie licząc oczywiście “Powróćmy jak za dawnych lat” PWST, które na
pewno było dobre, ale z nerwów nie miałam już siły na nim zostawać. Nie
martwcie się studenci PWST – obiecuję, że wybiorę się na wasz spektakl muzyczny
i napiszę recenzję, obstawiam, że jest świetny. Przed kolejnym takim
wydarzeniem wcześniej zadzwonię do organizatora i zapytam, w jakiej kolejności
będą występować artyści. W innym wypadku znowu szkoda mi będzie każdej, w tym
przypadku wyrzuconej w błoto, złotówki.
Jestem tutaj, w sensie na blogu pierwszy raz (zupełnie nie wiem jak to się stało), ale wiem, że na pewno nie ostatni :) Świetna inicjatywa!!! Super :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ewelinko! :)
Usuń