środa, 29 stycznia 2014

Artystka w zakładzie dla chorych psychicznie 1915

Parę tygodni temu wybrałam się do Kina Pod Baranami na jeden z filmów wyświetlanych w ramach T-Mobile Nowe Horyzonty Tournée (prezentowane na nim są filmy, które pod różnymi względami zdobyły uznanie na MFF T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu). Moją uwagę przykuł wyreżyserowany przez Bruno Dumonta „Camille Claudel 1915”. Camille Claudel była francuską rzeźbiarką, której geniusz w pewnym momencie przerósł samego Rodina, nauczyciela i kochanka artystki. Ich życie miłosne, czasem spokojne, czasem burzliwe, pełne namiętności, pasji i sztuki skończyło się po parunastu latach życia w nieformalnym związku. Załamana po stracie dziecka, doznała urazu psychicznego i za sprawą brata została zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, gdzie przeżyła 30 lat.

Akcja filmu rozgrywa się w szpitalu psychiatrycznym niedaleko Awinionu. Jednym z pacjentów jest Camille Claudel (Juliette Binoche) – wydawać by się mogło „jedyna normalna wśród szalonych”. Rzeźbiarka obserwuje wszystko, co się dookoła niej dzieje, cały czas tkwiąc w przeświadczeniu, że jej obecność tutaj jest ukartowana, wszyscy chcą ją otruć i mając nadzieję, że opuści to miejsce. Jej stan zmienia się na chwilę, gdy czeka na przyjazd brata Paula (Jean-Luc Vincent). Jest szczęśliwa, wizja uzyskania wolności staje się jeszcze bardziej realna. „Camille Claudel 1915” jest, dla mnie osobiście, ciężkim filmem. Reżyser, Bruno Dumont, w bardzo przemyślany sposób przedstawia te parę dni artystki w psychiatryku. Jednakże nie udało by się to bez pracy aktorskiej - Juliette Binoche zagrała świetnie. Z doskonałą precyzją pokazuje stany umysłu rzeźbiarki, rewelacyjnie przechodzi od śmiechu do łez, od agresji do potulności. Jest to swoiste studium psychiki artystki. Możemy zobaczyć jak bardzo rozdarta była Claudel, jak wielki mętlik miała w głowie. Nie ma tutaj ścieżki muzycznej. Podczas seansu słyszymy dźwięki szpitala psychiatrycznego – krzyki chorych, ich jęki, opętany śmiech, niezrozumiałe wyrazy. Oglądając „Camille Claudel 1915” byłam szczęśliwa, że mamy XXI wiek i nie zdiagnozowano mi żadnej choroby psychicznej. To była właściwie jedyna myśl, która towarzyszyła mi cały seans. Zdecydowanie nie jest to film „na noc”, jest zbyt prawdziwy i przerażający. 

„Camille Claudel 1915” dokładnie pokazuje dramat rzeźbiarki, jak bardzo upadła i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Rodzina nie wyciągnęła do niej ręki i z góry skazała ja na klęskę. Seans minął mi dość szybko. Mimo braku wartkiej akcji, wpatrywałam się w ekran cały czas, wciągnęła mnie historia Claudel. Nie mogę tego powiedzieć o innych widzach – trochę osób spało, jeden pan nawet dość głośno pochrapywał. A wystarczyło przed seansem przeczytać na co się idzie. Chociaż z drugiej strony fotele w Kinie Pod Baranami są bardzo wygodne.



(źródło zdjęć: filmweb.pl)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz