Tegoroczna edycja Festiwalu Filmu Niemego w Kinie Pod
Baranami była edycją jubileuszową, piętnastą. Hasło przewodnie, „Obrazy
rzeczywistości”, wprowadziło w tematykę imprezy, na której tym razem oglądać
można było przede wszystkim filmy dokumentalne. Muzyka na żywo, produkcje
sprzed prawie stu lat, kameralne sale filmowe - jest to moja definicja najbardziej
ulubionych wypadów do kina. O ile Festiwal Filmu Niemego jest dla mnie jednym z
najbardziej wyczekiwanych wydarzeń w roku, tak po zobaczeniu repertuaru
tegorocznej edycji trochę się załamałam.
Zanim przejdę do opisu filmu,
na który się wybrałam w ramach Festiwalu, wytłumaczę może moje rozczarowanie
repertuarem. Przeglądając ofertę Kina znalazłam tak na dobrą sprawę jeden, może
dwa filmy, które chciałabym zobaczyć. W porównaniu do zeszłorocznej edycji, w
tym roku właściwie nie było warto kupować karnetu. No chyba, że jest się takim
koneserem, że dla samego patrzenia na czarno-białe obrazy (nie ubliżam ich
wartości, wszystkie są bezcennym zapisem historii, dla mnie jednak mniej ciekawym)
z muzyką w tle dobrowolnie chce się zapłacić. W tamtym roku najchętniej nie
wychodziłabym z Kina tyle było interesujących, dla mnie osobiście, produkcji. W
tym roku nuda – budowa magistrali kolejowej Turkiestan-Syberia, sport w
Wielkiej Brytanii, obrazy rowerów i Eskimosi. Na szczęście znalazłam coś, co
mnie zaintrygowało i zachęciło do odwiedzenia murów Kina Pod Baranami. „Berlin:
symfonia wielkiego miasta” z 1927 roku to dość awangardowy zapis jednej doby z
życia stolicy Niemiec. Reżyser Walther Ruttmann podzielił
swoje dzieło na pięć aktów, które odpowiadają konkretnym porom dnia i nocy. Film
zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, nie sądziłam, że będzie aż tak dobrze zmontowany
i tak przemyślany. Zwracam honor ekipie filmowej za zbyt pochopną ocenę. Obrazy
miasta, jego mieszkańców szybko się zmieniają na ekranie, możemy oglądać Berlin
dwudziestolecia międzywojennego od strony, od której znali go tylko ówcześni
obywatele. Mamy więc i dzieci idące do szkoły i otwierające się sklepy i
pracowników fabryk skupionych na swojej pracy.. Długo by można tak wymieniać,
lepiej jednak byłoby zobaczyć ten film na własne oczy – jest świetny i nie da
się o nim zapomnieć. Filmowym obrazom akompaniował zespół SzaZa, duet muzyków
improwizatorów, dość ciekawie brzmiących w połączeniu z czarno-białymi kadrami.
Podsumowując - tym seansem organizatorzy trafili w dziesiątkę.
Mimo średnich
doznań względem tegorocznego Festiwalu Filmu Niemego i tak z niecierpliwością
będę czekać na kolejną edycję. Pójście na chociaż jeden film tamtych lat wraz z
muzyką na żywo jest niezapomnianym przeżyciem.
(zdjęcie pochodzi ze strony www.filmweb.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz